38K views, 336 likes, 49 loves, 108 comments, 66 shares, Facebook Watch Videos from TVN24: Panie prezesie, cudownie, że się pan tymi sprawami przejął. Ewa Woydyłło-Osiatyńska Jako psycholog zajmuje się leczeniem uzależnień w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. W ramac Książka My rodzice dorosłych dzieci autorstwa Woydyłło Ewa, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie . Przeczytaj recenzję My rodzice dorosłych dzieci. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze! To o innych ludziach wolimy myśleć, że jest z nimi coś nie w porządku, ale co zrobić, jeśli problem jest … w nas samych? Czy jestem toksyczną osobą? Przez wą Ewa Woydyłło-Osiatyńska - doktor psychologii, z wieloletnim doświadczeniem w leczeniu uzależnień jako psychoterapeuta w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. W Czy szczęścia można się nauczyć - dr ewa woydyłło - osiatyńska oraz ks prof alfred wierzbicki.mp3. Sort by popularity X. FLAC X MP3 MP4 OGG. Dr. Alfred 2vIAna1. Poczucie własnej wartości budują nasi rodzice, szkoła i rówieśnicy. Jednak to dom rodzinny ma na nas największy wpływ i jest fundamentem, który decyduje o tym, czy w przyszłości będziemy cieszyć się życiem. Czy kobiety mają większy problem z samoakceptacją? Dlaczego mężczyźni nie chcą ujawniać swoich słabości? Na pytania odpowiedziała dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka, terapeutka ds. uzależnień i autorka książki „Droga do siebie. O poczuciu wartości.” Poczucie własnej wartości u dziecka. „Jesteś ważny” Karolina Bielawska, Poczucie własnej wartości a samoakceptacja. Czy są to pojęcia tożsame? Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka i autorka książki „Droga do siebie. O poczuciu wartości”: Poczucie wartości jest profesjonalnym, ogólnym określeniem szacunku dla samego siebie. Natomiast samoakceptacja to pojęcie na trochę mniej głębokim poziomie. Poczucie wartości jest fundamentem, który odgrywa ogromną rolę w naszym życiu. Polega na zadawaniu pytań, zastanawianiu się, czy lubię być sobą, czy w pełni akceptuję siebie, czy lubię spędzać czas sam/a ze sobą. Nie chciał/abym być kimś innym i nie zamienił/abym się z nikim na życie. Dostrzegam swoje dobre strony i doceniam, że jestem serdeczny/a czy pomocny/a. Śmieję się, ale czasami płaczę i nie wstydzę się wyrażania uczuć. Podarujmy dzieciom czas. Poczucie własnej wartości przyjdzie samo Myślę, że wiele osób ma problem z lubieniem siebie. Gdzie należy upatrywać się przyczyn niskiego poczucia wartości? W środowisku rodzinnym? A może wpływ na to mają inne czynniki – szkoła i rówieśnicy? Dom rodzinny najbardziej wpływa na budowanie poczucia wartości u dziecka, ale wpływ może mieć też szkoła, a potem osoby, z którymi mamy do czynienia już w dorosłym życiu. Od tego, jak dziecko jest traktowane — z szacunkiem czy z lekceważeniem — zależy to, jak ono samo będzie o sobie myśleć i siebie postrzegać. Dziecko nadmiernie karcone i pozbawione ciepła nabierze przekonania, że nie jest warte miłości i uznania. Taka postawa będzie rzutować na to, jak potoczy się dalsze życie tej osoby. Poczucie wartości to bilet wstępu do tego świata. Maska mężczyzn a ukrywanie swoich słabości Kto ma większy problem z poczuciem własnej wartości – kobiety czy mężczyźni? Czy nie jest to zależne od płci? Kobiety częściej twierdzą, że mają niskie poczucie wartości, ale myślę, że to tylko świadczy o większej refleksyjności kobiet i naszej uważności na to, jak same siebie widzimy i jak widzą nas inni. Z jednej strony mówimy o braku samoakceptacji, a z drugiej — więcej kobiet uczy się języków obcych, kończy studia, często kilka fakultetów. Przywiązujemy też większą wagę do wyglądu i bardziej dbamy o siebie — o nasze zdrowie i nasze relacje. Statystycznie wszędzie na świecie kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, a więc chyba lepiej wiemy, jak żyć… Pytanie, z czego wynika przekonanie o mniejszej pewności siebie kobiet? No, na pewno jest w nas mniej pychy. Dzięki temu nie osiadamy na laurach, ciągle się rozwijamy i doskonalimy się. Bywalczyniami bibliotek w Polsce są w dziewięćdziesięciu procentach kobiety. Osobiście potwierdzam to, ponieważ moje książki też czytają głównie kobiety. „Kobiety są bardziej świadome swych braków” A mężczyźni? Czy w ich przypadku pewność siebie może być tylko grą pozorów? Mężczyźni często noszą maskę, bo nie chcą przyznać się do słabości. Podobnie jak kobiety, oni również nie mają pewnych umiejętności. Niewielu z nich potrafi bawić się z dziećmi, rozpoznawać uczuć ani rozmawiać o emocjach. Dotyczy to zwłaszcza mężczyzn ze starszego pokolenia. Inaczej wygląda to u młodych mężczyzn. To nowe pokolenie mężczyzn powoli porzuca rolę „maszynki do zarabiania pieniędzy” i zaczyna uczyć się cieszyć rodziną, interesować swoimi dziećmi i dbać o dobre relacje. Młode pokolenie to trochę inna rzeczywistość, ale wciąż musi minąć trochę czasu zanim stanie się to normą. Kto częściej odwiedza gabinet terapeuty w związku z poczuciem niepewności? Zdecydowanie kobiety. Mamy więcej niepewności związanej z obrazem własnej osoby i częściej zwracamy się o pomoc. Mężczyźni boją się bycia uznanym za słabych, nie lubią się uzewnętrzniać. Nie chcą, aby ktoś wiedział o ich problemach, więc duszą je w sobie z obawy, że ktoś odkryje ich brak umiejętności. Kobiety są bardziej świadome swych braków i to paradoksalnie pcha je do przodu. Mężczyźni nie chcą i nie mówią o swoich niedoskonałościach. I samo to już świadczy o niskim poczuciu wartości. Poczucie własnej wartości zmienia się w zależności od kontekstu A czy można mieć jednocześnie wysokie i niskie poczucie wartości w zależności od sytuacji? Tak. W zależności od sytuacji wchodzimy w różne role: na przykład można doskonale funkcjonować w pracy, a w w domu, w obecności męża, teściów, a nawet własnej matki można czuć się jak zastraszona szara myszka w obecności drapieżnego kocura. Podczas pandemii opracowałam kilka materiałów edukacyjnych w wersji wideo. Jeden z odcinków dotyczy przemocy domowej i ukazuje sytuację kompetentnej i pewnej siebie dyrektorki szkoły, która nagle zmienia się w taką zastraszoną myszkę, gdy odbiera telefon od męża. Natychmiast blednie, cała drży i tłumaczy się płaczliwie, że nie uprasowała mu jakiejś koszuli. Z drugiej strony słuchawki słychać krzyk i pretensje. Pokazuje to, że kobieta ta w swojej roli pozadomowej funkcjonują świetnie i zasługuje na respekt. Wystarczy, że znajdzie się w domu, gdzie mąż lub dzieci nie doceniają jej starań i wysiłków, są roszczeniowe lub podnoszą głos, a zmienia się w szarą myszkę. Ofiary przemocy wymagają wsparcia, ale w Polsce nadal brakuje takich miejsc, gdzie znajdą pomoc zarówno psychologiczną, jak i prawną. Czy osoby z niskim poczuciem wartości szybciej się poddają i nie podejmują działania? Poczucie niskiej wartości jest nawykiem, przyzwyczajeniem. Jeśli mówisz sobie, że do niczego się nie nadajesz, jesteś nikim, wynika to najczęściej z twojego postrzegania siebie. Fakty tymczasem mówią co innego. W gabinecie często rozmawiam z kobietami, które założyły firmę, urodziły i wychowały dzieci, a nadal nie czują się wystarczająco warte uznania. Wtedy zwracam uwagę na jej dokonania i staram się pomóc jej zobaczyć bardziej prawdziwy obraz własnej osoby. Czasem zajmuje to trochę czasu, ale taki sposób samooceny zwykle pomaga poprawić poczucie wartości. Perfekcjonizm jest naszym wrogiem, nie sprzymierzeńcem Czy poczucie wartości przychodzi z wiekiem? Może, ale nie musi, bo wiek często podcina kobietom skrzydła. Te, które świetnie funkcjonowały i czuły się spełnione, były zadbane i pięknie wyglądały muszą zmierzyć się z nieuchronnością przemijania. To nie działa motywująco. Natomiast połączenie wieku i mądrości jest drogą do samoakceptacji. Ale trzeba pamiętać, że mądrość nie jest równoznaczna z wiekiem. Człowiek może wypracować pozytywne nastawienie do świata, czerpać z niego i uczyć się na błędach, mając 30 lat. Można też być starcem, który nie ma do przekazania nic wartościowego, wszystko widzi w czarnych barwach, łącznie ze sobą i swoim życiem. Jednak pewnego dnia stajemy przed lustrem i mówimy sobie, że już nic nie musimy. Nie będę już nosić szpilek ani spódniczek mini. Nie chcę już się wysilać. Uroda i tak przemija, więc teraz skupię się na czymś innym. Pojadę na obóz jogi lub obóz tenisowy. Albo pojadę do Meksyku. Całe życie o tym marzyłam. Oczywiście, jeżeli mnie na to będzie stać… Czy istnieje związek pomiędzy niskim poczuciem wartości a perfekcjonizmem? Jest to bardzo silnie ze sobą związane. Perfekcjonizm zakłada ciągły wyścig. Nie pozwala na popełnianie błędów i sprawia, że muszę udowodnić sobie i światu, że jestem coś warta. Zużywamy energię, aby osiągnąć szczyt. Jednak dążenie do niedoścignionego ideału sprawia, że nie potrafimy cieszyć się z mniejszych sukcesów ani docenić tego, co mamy i co sprawia nam radość. Perfekcjonizm jest tak naprawdę naszym rywalem. Natomiast poczucie wartości jest dobrym towarzyszem życia, który zachęca nas do działania, a nie zniechęca. Dlatego warto o nie zadbać. Rozmawiała: Karolina Bielawska, Ann Asystent Zdrowia Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska: psycholog, terapeutka uzależnień. Spopularyzowała w Polsce leczenie oparte na modelu Minnesota, bazującego na filozofii Anonimowych Alkoholików. Autorka książek „Sekrety kobiet”, „My-rodzice dorosłych dzieci”, „Bo jesteś człowiekiem”, „Dobra pamięć, zła pamięć”, „Ludzie, ludzie”, „Żal po stracie”. W swojej ostatniej książce “Droga do siebie. O poczuciu wartości” zaprasza do uważnej, czułej, a jednocześnie konkretnej i energetyzującej podróży w głąb siebie w poszukiwaniu poczucia wartości. Czytaj więcej w Ann Asystent Zdrowia: DDA: Dorosłe Dzieci Alkoholików. „Kiedyś pójdę na terapię” [MAGAZYN ANN]„Przemoc psychiczna występuje wobec bliskich”[cz. I ROZMOWY]Dzieci w obliczu wojny. Czego najbardziej boją się dzieci uchodźców? [ROZMOWA] na zdj. Ewa Woydyłło / fot. Maciej Stanik Maria Mazurek - Mąż kurczowo trzymał się życia. Nawet, gdy kres był nieuchronny, on dalej snuł plany, mówił: będę żyć. Ja jestem inna. Widzę piękno w tym, że się rodzimy, dojrzewamy, a na koniec odchodzimy, zostawiając miejsce innym - mówi dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog, wdowa po Wiktorze Osiatyńskim, wybitnym prawniku, pisarzu, publicyście, nauczycielu akademickim i działaczu społecznym. Muszę to powiedzieć: pani jest po osiemdziesiątce i pani jest piękna. Chce pani wiedzieć, jaka jest tajemnica? Ja siebie uważam za piękną. Tak myślałam. Bo to nie chodzi o to, że po pani nie widać upływu czasu, tylko że ma pani w sobie jakąś ponadczasową szlachetność i elegancję, a te wypływają chyba ze środka. Nie robię sobie żadnych operacji. Nigdy nie krytykuję kobiet, które się wygładzają, poddają zabiegom, ale mnie te związane z wiekiem zmiany nie przeszkadzają. Uwielbiam za to na przykład sposób, w jaki chodzę. Lubię swój uśmiech, oczy. Ja się sobie po prostu bardzo podobam. I moje życie mi się podoba. W pandemii też? Jeszcze bardziej. Na początku pojawił się lęk, niepokój, ale później przychodził coraz większy spokój, wewnętrzna integracja. Dużo się dowiedziałam: o sobie, o świecie, o pracy. Na przykład prowadzę w Fundacji Batorego międzynarodowy program szkoleń o uzależnieniach, do tej pory główną działalnością były seminaria z lekarzami i psychologami z kilkunastu krajów. Wydawaliśmy na to mnóstwo pieniędzy - przeloty, hotele i tak dalej. Aż wszystko stanęło. Teraz pracujemy online, używamy zooma, webinarów. Okazało się, że dobrze to działa. Wydajemy mniej, więc możemy zrobić więcej. Moje życie towarzyskie też nie ucierpiało, choć częściowo przeniosło się do internetu. Ponoć przez koronawirusa porozpadały się małżeństwa - prawnicy obserwują wzrost liczby wniosków o rozwód. Naturalne. Ale dotyczy to tych małżeństw - w ogóle tych relacji - które już wcześniej nie były dobre i silne. Widziałam dziwną scenę, jeszcze przed poluzowaniem restrykcji. Była szósta, może siódma rano, wyszłam z psem na spacer. Obwąchiwał akurat trawniki, więc stałam na podwórku, obserwowałam otoczenie. Z klatki schodowej wyszedł mężczyzna, w obydwu rękach trzymał worki ze śmieciami. Wnet otworzyło się okno na czwartym piętrze, wychyliła się z niego rozwścieczona kobieta w negliżu i wrzasnęła na całe gardło: A to?! I cisnęła, z tego czwartego piętra, w mężczyznę kolejnymi workami ze śmieciami. Pomyślałam sobie: O, kandydaci do rozwodu pandemicznego. Nie ma nic gorszego niż fizyczne cierpienie, w jego obliczu wszystko inne tak bardzo nie ma znaczenia Skąd to się bierze? W normalnym rytmie niektóre pary - choć razem mieszkają, mają wspólne dzieci, kredyty i sypialnię - mijają się, nie rozmawiają, nie potrafią ze sobą przebywać. Wstają rano, odwożą dzieci do szkoły, pędzą do pracy. Po południu jeszcze trzeba z dziećmi pojechać na jedne, drugie, trzecie zajęcia dodatkowe. Coś załatwić, naprawić, zrobić zakupy, gdzieś podjechać. Wracają do domu, gdy jest już wieczór, więc - zmęczeni po ciężkim dniu - zaraz kładą się spać. I tak cały czas, aż nagle przychodzi epidemia i te małżeństwa muszą kohabitować ze sobą 24 godziny na dobę, na wspólnej przestrzeni, często ciasnej, niewygodnej, szczególnie w dużych miastach. I wtedy to wszystko, czego tacy ludzie nie mieli czasu i okazji dostrzec - albo nie chcieli, bo człowiek jest wyposażony w mnóstwo mechanizmów obronnych - wychodzi na wierzch. Okazuje się, że ta druga osoba stała się obca. I dopiero, gdy nie mają gdzie przed nią uciec, uzmysławiają sobie, że to nie jest dobry związek. I że, być może, jest już za późno, żeby go naprawiać. Odpowiedzi pewnie nie da się zawrzeć w jednym zdaniu, ale jaki jest klucz do szczęśliwej relacji? Da się ją zawrzeć w jednym zdaniu. To nie ja je wymyśliłam, mówił o tym Nietzsche, ale w pełni się zgadzam: Dobry związek to jest jedna długa, niekończąca się rozmowa. Kropka, tylko tyle. Można dowolnie to rozwijać, ale sedno jest w tym. Bliscy są mi wyłącznie ludzie, z którymi mogę rozmawiać. Dużo rozmawiałam z mężem, ale też dużo rozmawiam z córkami, z przyjaciółmi. I to niekoniecznie muszą być głębokie dyskusje o egzystencji, o wartościach, istocie dobra i zła; nie chodzi o prężenie się intelektualnie. Równie porywające i wartościowe mogą być rozmowy o czosnku albo o kształcie chmur. Zawsze zakochiwałam się w kimś, kto powiedział coś ciekawego. Co takiego powiedział pani mąż, że się w nim pani zakochała? To była taka zapoznawcza rozmowa, bardzo odkrywcza. Poznaliśmy się na nartach w Szczyrku, akurat rozsypywało się moje pierwsze małżeństwo, miałam już starszą córkę. Najpierw z Wiktorem długo tańczyliśmy. A potem poszliśmy na spacer. Był mróz, rozgwieżdżone niebo - pamiętam szczegóły, choć było to czterdzieści parę lat temu. Zapomnieliśmy o tym, jak jest zimno, która jest godzina, że trzeba wracać. Po prostu rozmawialiśmy, zatracając się w tym. Zresztą, u mnie zawsze od tego się zaczynało, w przyjaźni też. Bo ja bardzo kocham moje przyjaciółki; czasem przychodzą, wkładam do pieca zapiekankę, siadamy i w rozmowie zapominamy o świecie. Mówię o tym, bo przyjaźń jest w życiu niezwykle cenna. Gdy umarł mój mąż, byłam w fatalnym stanie. I to właśnie przyjaciółki mnie wtedy uratowały. Widzę piękno w tym, że się rodzimy, dojrzewamy, a na koniec przemijamy, odchodzimy, robimy miejsce innym Później napisała pani książkę „Żal po stracie. Lekcje akceptacji”. Jak reagować na stratę: bliskiej osoby, pracy, zdrowia? Pozwalać sobie na smutek i złość czy za wszelką cenę starć się wziąć w garść? Mówiąc krótko: pozwolić sobie na emocje, to naturalna odpowiedź na stratę. Jakąkolwiek. Sytuacja epidemii też jest stratą, bo zostało nam odebrane - choć na chwilę - poczucie bezpieczeństwa, przewidywalności. Oczywiście, jeśli nie zostaliśmy zwolnieni z pracy albo nie zachorowaliśmy, to dość szybko mogliśmy się z tą sytuacją uporać, choćby zadając sobie proste pytanie: A czy przed koronawirusem to ja wiedziałem, czy nie spotka mnie lub moich bliskich coś złego? Czy wiedziałem, kiedy zachoruję? Ale są ludzie, którzy na skutek epidemii stracili bliskich, własne zdrowie, dochody. I oni mogą już nigdy się z tego nie otrząsnąć, to może wracać, choćby w postaci nocnych lęków i koszmarów. Od czego zależy to, jak sobie z tym poradzimy? W dużej mierze właśnie od tego, czy potrafimy na bieżąco reagować na swój stan, czy pozwalamy sobie na smutek, złość, bezradność. Są ludzie, którzy płaczą, gdy jest im smutno, a jak nie umieją sobie z czymś poradzić - natychmiast szukają wsparcia. Nie tłamszą w sobie złości, żalu, smutku. To zdrowa psychologicznie i społecznie postawa. Ale niektórzy tego nie potrafią. W dużej mierze to kwestia społeczna czy kulturowa, pokłosie powtarzania chłopczykom, że mężczyźni nie płaczą, a dziewczynkom, że złość piękności szkodzi, że kobietom nie wypada się wkurzyć. Uczymy się dusić emocje, a one pęcznieją w nas i zaczynają zjadać od środka. Uczymy się je dusić czy po prostu tacy się rodzimy - introwertyczni i nieśmiali, albo otwarci i przebojowi? Ja uważam, że to, jacy się rodzimy, nie determinuje wcale tego, kim możemy się stać. Profesor Janusz Czapiński przez wiele lat badał szczęście, potem wydał potężną książkę na ten temat, jego konkluzja była taka: szczęścia nie da się nauczyć, człowiek się z tym rodzi lub rodzi się bez tego. Ja się z tym głęboko nie zgadzam. Pracuję wiele lat w terapii uzależnień, widzę, jak człowiek jest plastyczny, jak potrafi się zmienić, jakie znakomite efekty może przynieść praca nad sobą. Uważam, że szczęścia można się nauczyć, sama jestem tego świetnym przykładem. Dlaczego? Bo patrząc na swoje doświadczenia, na dzieciństwo szczególnie, to mogłabym całe życie rozdrapywać rany. Oprócz mamy - którą zresztą też dość wcześnie straciłam - nie miałam nigdy żadnej rodziny. Przed 1939 rokiem, zanim przyszłam na świat, moja mama, tata i siostra prowadzili szczęśliwe życie, mieli piękny dom, byli spełnieni. Gdybym przyszła na świat wcześniej, to też byłoby moje życie, też bym w nim była. Ale po wybuchu wojny moja mama została wywieziona - ze mną, noworodkiem - do Kazachstanu. Wróciłyśmy, jak miałam sześć lat. Wie pani, że ja nic z tego Kazachstanu nie pamiętam? Mama opowiadała mi, jak tam było: że wiosną tak pięknie i nagle rozkwitał step, to było kilka dni eksplozji barw, zapachów, życia. I że zimą było minus czterdzieści stopni, jak tylko kawałeczek nosa wystawiło się na zewnątrz, to zaraz się odmrażał. I że byłam takim grzecznym dzieckiem. I naprawdę nic pani nie pamięta? Nie ma pani żadnych - nawet mglistych - wspomnień? Żadnych. Jak studiowałam psychologię w Stanach Zjednoczonych - bo tam mieszkaliśmy z mężem i z dziećmi - to musiałam przejść również swoją terapię, różne rodzaje. Była wtedy moda na stosowanie hipnozy, wszyscy przypominali sobie zdarzenia z dzieciństwa, analizowali je. Zapytałam swojego terapeutę, czy może pomóc mi odzyskać najwcześniejsze wspomnienia z Kazachstanu. Wytłumaczył, że może, ale żebym najpierw odpowiedziała sama sobie na pytanie: dlaczego wyparłam te wszystkie wspomnienia? Uzmysłowiłam sobie wtedy, że gdyby nie było ważnego powodu, to ja przecież bym ich nie wyparła. Bo my zapominamy rzeczy, których nie chcemy pamiętać, to mechanizm obronny. I nie zdecydowała się pani na hipnozę? Nie. To miałoby sens, gdybym miała jakieś problemy w dorosłym życiu, z czymś bym sobie nie radziła, czegoś nie rozumiała. Cierpiała lub sprawiała cierpienie innym. Wtedy trzeba byłoby szukać. Ale ja nie miałam problemów - byłam zakochana, spełniona jako matka, dobrze funkcjonowałam. Moje życie było takie, jak chciałam. Z nikim bym się nie zamieniła, nigdy niczego nie zazdrościłam innym. Jak mi się coś w kimś podobało - na przykład że koleżanka jeździ konno - to też zapisywałam się na lekcje. Ja lubię żyć, bardzo lubię. Może dlatego, że mam dużo szczęścia - nic mnie nie boli. Bo wie pani, nie ma nic gorszego niż fizyczne cierpienie, w jego obliczu wszystko inne tak bardzo nie ma znaczenia. Tego jednego bym nie chciała: długo cierpieć. Mój mąż cierpiał przez rok. Umarł nie na raka, a na chemioterapię, w potwornych mękach. Nie mówię tego, żeby budzić grozę czy litość - ta historia nie jest wyjątkowa, widziałam setki takich pacjentów na korytarzach Instytutu Onkologii. Najgorszą rzeczą jest ból, fizyczny, potworny. Nie było na niego lekarstwa? Medycyna wcale nie uporała się z bólem. Męża traktowali jak dobro narodowe, próbowali wszystkiego, sprowadzali leki z całego świata. Pod koniec pomagała już tylko kannabinoidalna pasta, którą przyjaciele przywozili z Hiszpanii. Wystarczyło, że brałam - nawet nie na szpatułkę, na palec - trochę, dotykałam wargi męża, i wtedy ból natychmiast ustępował. Momentalnie, ledwo dotknęłam. To trwało sekundy, ból za chwilę wracał, ale to był moment wielkiej ulgi, kiedy po potwornych chwilach cierpienia, szamotaniny - następowała cisza. Tylko że przez ten moment mąż nie czuł bólu, ale nie czuł też nic innego, nie czuł nic, nie mógł wykonać żadnego ruchu. To było już bardzo zaawansowane stadium choroby, ale Wiktor był niebywale czujny intelektualnie i musiał to zauważyć: że ten moment, gdy cierpi, gdy go boli - to on jest. A jak ból gaśnie - to i jego już nie ma, i on gaśnie. I potem gdy tylko fala bólu dochodziła do zenitu, to on się bronił, zasłaniał twarz ramionami, zasłaniał siebie, żebym ja do niego nie podeszła z tym środkiem uśmierzającym ból. Czyli on nie chciał przestawać istnieć. Wolał cierpieć i żyć, niż znikać w nicości? Prawdopodobnie tak działał instynkt, to nie było na poziomie świadomym. On się bardzo bał nieistnienia. Nie akceptował choroby? Był jej bardzo świadomy. Póki mógł, rozśmieszał wszystkich: „A wiecie, wszyscy wierzą w Boga. Ja zaś wierzę, że Bóg to jest kelner, który przynosi, co chcesz: wódeczkę, panienki, lenistwo. Ja całe życie z tego korzystałem, wybierałem pozycje z listy, tylko w ogóle nie myślałem o tym, że kelner w końcu przyjdzie z rachunkiem. I ja teraz płacę ten rachunek”. On opowiadał, lekarze, profesorowie, zaśmiewali się. Więc w tym sensie mąż akceptował chorobę. Ale jednocześnie tak bardzo chciał żyć. Nawet, jak jego kres był już nieuchronny, to on dalej snuł plany, opowiadał, co będzie robił. Powtarzał, że będzie żyć. Potwornie ciężko było mu towarzyszyć. Bardziej psychicznie niż fizycznie? Psychicznie niezwykle trudno było towarzyszyć w odchodzeniu komuś, kto tak bardzo chce żyć. Ale ostatecznie to ciało wystawiło mi rachunek za ten czas. Schudłam, nie spałam prawie przez rok, ale byłam silna. Natomiast kilka miesięcy po śmierci męża rozregulowała mi się cała aparatura krążenia, trafiłam do szpitala, źle to wyglądało. Moja głowa by wytrzymała, to ciało totalnie się rozsypało. Ale na szczęście potem dość szybko doszłam do siebie. Co pani pomogło po stracie męża? Co pomaga na tę wyrwę po stracie najbliższej osoby? Myślę, że mogą wypełnić ją dwie rzeczy: relacje z ludźmi i praca. Ja wierzę w sens pracy. Praca nadaje życiu cel, porządkuje je. Mnie bardzo pomogła. Nie chodzi nawet konkretnie o moją pracę, o to, że jestem psychologiem - oczywiście, pomaganie pacjentom daje satysfakcję, piszę też książki, ludzie je chętnie czytają, są dodruki, mnie to bardzo cieszy. Ale wierzę, że każda praca może cieszyć. Gdybym pracowała na poczcie i wbijała pieczątki, to tak bym nauczyła się to robić, że te pieczątki byłyby idealne, równe, że nie zasłaniałyby adresu - i to też dawałoby mi poczucie spełnienia. W życiu nie tyle chodzi o to, co się robi, ale jak się to robi. I jak potrafi się tym cieszyć. A świadomość końca? Czy pani się nie boi tej nicości? Nieistnienia? Nie. Tu się różnię od męża. Kocham życie, ale nie trzymam się go kurczowo. Nie mam poczucia, że jak mnie nie będzie, to coś wielkiego się stanie. Nic się nie stanie - dzieci świetnie funkcjonują, wnuki zadbane, świat znakomicie sobie beze mnie poradzi. Ja świat rozumiem w sposób biologiczny - zdaje mi się, że jestem jak drzewo, jak mój pies, który tak pięknie odszedł, jak larwa, która przeobraża się w motyla i wkrótce ginie. Widzę piękno w tym, że się rodzimy, dojrzewamy, a na koniec przemijamy, odchodzimy, zostawiamy miejsce innym. To kwintesencja życia, nie walczę z tym. Przemoc, upiorny relikt przeszłości Ewa Woydyłło-Osiatyńska, pisarka i terapeutka uzależnień: Wielu ludzi żyje w paradygmacie przemocy. Ale przemoc nie jest nam do niczego potrzebna. Podobnie jak cukier – zajadamy się nim, a... Katarzyna Kubisiowska, Ewa Woydyłło-Osiatyńska Ewa Woydyłło-Osiatyńska: punkt zwrotny Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Wydawało mi się, że ja nie będę w ogóle zdolna do życia. Ale to wydawało mi się przez parę miesięcy. A te parę miesięcy to się nazywa żałoba. A potem okazało się,... Gorzki smak leków Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psychoterapeutka: Łykamy farmaceutyki i równocześnie żyjemy niezdrowo. Nie chodzi nam o zdrowie, lecz o to, żeby się dobrze poczuć. Upadła męskość Mówienie o pijanej kobiecie, że można ją wykorzystać, to wyraz ekstremalnej pogardy. Skąd wyniesionej? My, bliscy furii Nie możemy mieć pretensji do szalikowców, wszechpolaków, rioterów demolujących miasta. Oni urodzili się tacy sami jak wszystkie inne dzieci. Dopiero później daliśmy im potężną lekcję... Policjant mówi o trawce Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog i terapeuta uzależnień: Sam fakt, że ktoś spróbuje używek, jeszcze nie determinuje jego losu. Los determinuje to, czy widzi sens w życiu. Niestety,... Reguła przetrwania Istnieje wiele fraz na opisanie stanu sumienia: kogoś ruszyło, ktoś jest bez sumienia... Ale czym sumienie właściwie jest? Dyskutują: psycholog dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, filozof prof.... Poradnik dla każdego Światło, ruch, śmiech, ludzie - wszystko to nic nie kosztuje. Lecz sprawi, że z własnego życia z łatwością wydobędziesz więcej. Niezgoda buduje Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog: Polityka pogróżek to forma przemocy. Cywilizacja prowadzi jednak do zwiększenia poczucia bezpieczeństwa i współpracy między ludźmi: "Zgódźmy się nie... Granice Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Prawo kandydowania do parlamentu ma dopiero 21-latek, bo uznajemy, że statystycznie jest bardziej godny zaufania niż 18-latek. Dojrzałość wiążemy z... Home Książki Autorzy Ewa Woydyłło Pisze książki: literatura piękna, biografia, autobiografia, pamiętnik, filozofia, etyka, nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.), poradniki, interaktywne, obrazkowe, edukacyjne, czasopisma, zdrowie, medycyna Oficjalna strona: Przejdź do strony www Ewa Woydyłło-Osiatyńska jest doktorem psychologii, od lat zajmuje się leczeniem uzależnień jako psychoterapeutka w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Jej dziełem jest rozpowszechnienie w Polsce leczenia według tzw. modelu Minnesota, opartego na filozofii Anonimowych Alkoholików. Autorka książek m. in: Zaproszenie do życia, Podnieś głowę, W zgodzie ze sobą, Początek drogi, Aby wybaczyć, Wyzdrowieć z uzależnienia, Sekrety kobiet. Za osiągnięcia w dziedzinie terapii i profilaktyki uzależnień otrzymała medal św. Jerzego, za pracę z uzależnionymi w więzieniach - odznaczenie Ministra Sprawiedliwości. Średnia ocena książek autora 6,6 / 10 1 382 przeczytało książki autora 2 155 chce przeczytać książki autora 73 fanów autora Zostań fanem Cytaty Popularni autorzy – Są osoby LGBT, nie neguję tego. Ale sposób rozprzestrzeniania się pewnej idei, która nie jest zgodna z tradycyjnym polskim rozumieniem patriotyzmu, nie jest dobry – ogłosił w TVN24 Rzecznik Praw Dziecka Mikołaj Pawlak. Po tych słowach w sieci zawrzało. Dziennikarz Marek Kacprzak w programie "Newsroom" WP w kontekście ostatnich wydarzeń – kampanii PiS, aresztu Margot oraz słów Pawlaka – zapytał dr Ewę Woydyłło-Osiatyńską, jak dziecko LGBT ma się odnaleźć w nowej rzeczywistości szkolnej. Psycholog poradziła rodzicom, w jaki sposób mają wesprzeć swoje dziecko. W programie zwróciła również uwagę na problemy edukacji szkolnej i ostracyzm społeczny. – Tutaj winny jest system – podkreśliła dla CiebieProgramy Wirtualnej Polski

dr ewa woydyłło osiatyńska